Zarządzanie w kobiecym stylu. Agata Sałatka w rozmowie z Dorotą Wellman i Martą Klepką

Temat tygodnia

Zarządzanie i kobiety to – jak wiemy – całkiem zgrany duet. Jak zarządzają kobiety? W jakim stylu? W czym, Waszym zdaniem, jesteśmy naprawdę dobre? 
Dorota Wellman:
Kobiety zarządzają dobrze. To jest najważniejsze i chciałabym, żeby wyraźnie wybrzmiało w naszej rozmowie. Ufają własnej intuicji, co daje, moim zdaniem, bardzo dobre efekty. Mężczyzna na stanowisku zawsze postawi sobie cel: zwycięstwo i sukces, w tym także własny cel finansowy. Dla kobiety najważniejsi będą ludzie, z którymi współpracuje – ich dobro, ich korzyści, czasami ważniejsze niż jej własne. To jest zasadnicza różnica między męskim a damskim zarządzaniem – mężczyźni 
stawiają sobie cele, kobiety uważają, że najważniejsi są ludzie, którzy te cele realizują i z którymi one współpracują. Mężczyźni chętniej ryzykują, odważniej inwestują, czasami na granicy ryzyka. Kobiety za to rozważniej podchodzą do decyzji, które trzeba podjąć. Wielokrotnie najpierw je przemielą i przemyślą. Często boją się ryzykować. Są ostrożniejsze. Badania udowadniają, że w czasie pandemii, w bardzo trudnej sytuacji dla wielu biznesów, kobiety, dzięki swojej roztropności i rozwadze, dużo lepiej poradziły sobie z kryzysem niż mężczyźni. Lepiej przeżyły transformację ekonomiczną i społeczną. 
Marta Klepka: Zgadzam się ze wszystkim, co mówi Dorota, bezsprzecznie. Dodałabym jeszcze, że kobiety patrzą szerzej. Dostrzegamy wszystkie drobnostki, szczegóły, niuanse, których mężczyźni nie zauważają. Dzięki temu trafniej odczytujemy zachowania innych, ich emocje. Szybciej oceniamy sytuację w zespole, lepiej potrafimy rozmawiać, więc możemy reagować natychmiast. Oczywiście zarządzamy bardziej emocjonalnie, ale uważam, że nie ma to wpływu na jakość naszych decyzji. To, że widzimy szerzej i więcej, sprawia, że rozwiązujemy problemy od ręki. Mam wrażenie, że kobiety nie odkładają problemów na później.
D.W.: Chyba jednak nie zawsze. Gdy kobieta ma zwolnić pracownika, będzie długo mierzyć się z tą decyzją. Sądzę, że będzie to przynajmniej kilkadziesiąt godzin wahań. Dlaczego? Bo kobiety w pracy stawiają bardzo mocno, w przeciwieństwie do mężczyzn, na wspólnotę, na ludzi. Mężczyźni częściej idą po trupach do celu i ludzie, którzy giną w tej walce po drodze, nie są dla nich tak istotni jak dla kobiet. 

Nad czym powinnyśmy – jako kobiety, które zarządzają – pracować?
D. W.:
Myślę, że nad asertywnością. Często kobiety boją się wyrażać swoje zdanie w mocny sposób i nawet jeśli zajmują stanowiska kierownicze, starają się to robić delikatnie. Są zbyt uległe. Nie wolno asertywności mylić z chamstwem, zachowaniami agresywnymi. Chodzi o umiejętność odmawiania, wyrażania opinii, krytyki i potrzeb bez poczucia winy. 
M. K.: I ja tak sądzę. Moim zdaniem powinnyśmy jeszcze śmielej mówić o tym, czego potrzebujemy, w tym także od pracodawcy. Powinnyśmy odważniej definiować swoje potrzeby i komunikować o nich wprost.
D. W.: Tak, to prawda. Za dużo się cykamy, za dużo się zastanawiamy, analizujemy. Za mało mówimy mocnym głosem o tym, co jest nam potrzebne, nie tylko dla siebie, ale także dla naszych zespołów.
 


AUTORYTET

Wiadomo, że autorytet jest czymś, co w środowisku pracy i w biznesie zdecydowanie warto mieć. Lubimy, jak nas słuchają, szanują. Jednak jak to osiągnąć, zwłaszcza kiedy wchodzimy w nową rolę zawodową, kiedy musimy budować autorytet całkowicie od zera? 
M. K.:
Dla mnie autorytet to przede wszystkim zaufanie. Żeby mieć autorytet w zespole, trzeba zdobyć zaufanie tych, z którymi pracujemy. Rok temu zaczęłam zarządzać dużym zespołem. Musiałam ten zespół do siebie przekonać. Wzbudzić zaufanie pracowników, by chcieli za mną podążać. Myślę, że ważne jest bycie uczciwym i szczerym od początku. Trzeba przedstawić swoje zasady gry, określić oczekiwania, wartości, którymi się kierujemy. I, co ważne, tym zasadom i wartościom należy być wiernym. Dla mnie jest bardzo istotne, by pracownicy wiedzieli, za co będę ich cenić, a czego nie akceptuję. To sprawia, że czują się bezpieczni i pracuje się nam lepiej. Uważam też, że ważne jest, by pracownicy wiedzieli, że drzwi do mnie są zawsze otwarte i że warto rozmawiać. Nie znoszę kłamstwa, wolę najgorszą prawdę. Nie lubię dowiadywać się, że mleko się rozlało, choć mogliśmy temu zapobiec, bo ktoś w zespole wiedział, że ono lada moment może się rozlać. 
D. W.: Myślę, że autorytet budują osoby, które mają kompetencje – coś wiedzą, coś potrafią, na czymś się znają. Dobrze, jeśli idzie to w parze z doświadczeniem. To razem stanowi pierwszą składową szacunku do osoby, która przychodzi nami zarządzać. Drugą jest to, że osoba, która dowodzi zespołem, musi pracować więcej niż zespół. Moim zadaniem to podstawa. Bez osobistego przykładu, pokazywania, że nam zależy, bez wiary lidera w to, że wspólnie zrealizujemy cele, które sobie postawiliśmy, nie zbudujemy autorytetu. Trzeba być też osobą, o której mówi Marta, czyli stawiać sobie cele i mówić o nich jasno, by wszyscy w zespole wiedzieli, w czym biorą udział. Należy dawać przykład, ale trzeba też doceniać działania innych. To ważne, by je dostrzec, nagrodzić, mówić o nich. Czasami zauważenie starań i pracy kogoś jest dla niego cenniejsze niż 100 złotych więcej na koncie. Ważne jest, by pokazywać błędy, ale nie wytykać ich w sposób, który niszczy drugiego człowieka, upokarza go. Myślę sobie, że wybaczanie błędów, oczywiście do jakiegoś momentu, jest fantastyczną cechą dobrego lidera. Lider musi też dotrzymywać słowa. Jeśli nie będziemy prawdomówni, nici z autorytetu. Powinniśmy być pomocni. Chęć pomagania powinna nas łączyć z innymi ludźmi. Autorytet potrafi również motywować. Zachęta jest jedną z piękniejszych rzeczy, jaką można ludziom dać. Warto też dzielić się doświadczeniem i wiedzą. Dzielmy się obficie tym, co wiemy, co potrafimy. W konsekwencji: kompetencje, otwartość, pracowitość, wspólne cele, dobry przykład, dostrzeganie innych, odwaga zbudują prawdziwy autorytet.

WSPARCIE KOBIET 

Integrowanie ich, inspirowanie do dobrych zmian i odkrywania siebie to ważny element spotkań #byckobietaontour. Te hasła, cele są Wam bardzo bliskie. Integrujecie kobiety, inspirujecie. Dlaczego to jest dla Was tak bardzo ważne?
Dlaczego Wam na tym zależy?
M. K.:
Myślę, że głównie dlatego, że bardzo chcemy, aby kobiety miały odwagę czerpać z życia, co najlepsze. Często spotykamy się z kobietami, które czegoś chcą, o czymś myślą, ale brakuje im zwyczajnie odwagi, by po to sięgnąć. Wciąż borykamy się z problemem, że tak mało kobiet wierzy w siebie, w swoje możliwości. Zdarza się też, że mamy wrażenie, że niektóre, choć niezadowolone z tego, jak wygląda ich życie, nie znajdują siły, motywacji do zmian i szukają wymówek, usprawiedliwień. A ja uważam, że trzeba siebie przekonywać do działania, nazywać, precyzować swoje marzenia i je spełniać. Na spotkania #byckobietaontour często zapraszamy fantastycznych gości, którzy dzielą się swoimi historiami. Opowiadają, w jaki sposób doszli do tego miejsca w życiu, w którym teraz są. To są często zwykłe ludzkie historie, nie wyssane z palca, a prawdziwe, oparte na życiowych doświadczeniach. Mobilizują kobiety do tego, by zaczęły pisać swoją własną, ciekawą historię. A my za wszelką cenę, z uporem maniaka będziemy dodawać kobietom sił, będziemy w nie wierzyć i będziemy je przytulać. Często na naszych spotkaniach okazuje się bowiem, że kobiety po prostu potrzebują przytulenia i tego słownego, i prawdziwego, fizycznego. Marzę, żeby otworzyły się na życie. Bardzo mi zależy, żeby zrozumiały, że naprawdę mamy je tylko jedno i że trzeba o nie zawalczyć już teraz. Nie warto tracić czasu. Dorota wspiera kobiety, także realizując program „Inspirujące kobiety”. Otwiera nam oczy, pokazując, jak wiele inspirujących kobiet jest na świecie. Są niezwykłe i robią fantastyczne rzeczy dla innych. Wspólnie w ramach #byckobietaontour chcemy pokazywać także, że rozwijając siebie, możemy rozwijać innych, rozwijać także swoje zespoły w pracy. Projekt #byckobietaontour tworzymy po to, żeby dodawać sił, dodawać otuchy, dodawać odwagi i wspierać. Po to jesteśmy.
D. W.: Myślę, że mężczyźni w zespołach albo ostro konkurują ze sobą, albo się wspierają. Najczęściej jednak, kiedy mają wspólny cel w pracy, pomagają sobie. Gorzej jest, kiedy to kobiety mają zadziałać wspólnie. Więcej w nas jest zazdrości, obaw o konkurencję, spoglądania z niepokojem na tę młodszą w zespole, która na pewno nam wszystko zabierze, niż tego prawdziwego wsparcia. A mnie zależy, żeby to zmieniać. Warto myśleć inaczej. Jeśli osiągnęłaś sukces, pomóż tej, która się dopiero uczy. Jeśli w naszym zespole jest kobieta, która się stara, która ma umiejętności i różne fantastyczne cechy, podajmy jej rękę, żeby mogła się rozwijać bardziej. Chodzi o to, żeby kobiety w pracy wzajemnie się wspierały, ale nie przekazując sobie tampon, tylko realnie sobie pomagając. Czasem wystarczy powiedzieć: „Spróbuj tego, masz szansę awansować, nie rezygnuj, pomogę ci w tym, zobacz, ja już to zrobiłam, idź za mną”. Można tworzyć w zespołach zawodowych grupy wsparcia kobiet. Nie chodzi mi o jakieś sztuczne twory powstające na polecenie prezesa, a o spotkania organizowane z potrzeby i inicjatywy samych kobiet. Nikt nas tak dobrze nie zrozumie jak druga kobieta. Powinnyśmy być ze sobą naprawdę bardzo solidarne, powinniśmy siebie nawzajem polecać, dbać o networking, bo mamy gorzej. To wspieranie się jest nam niezbędnie potrzebne.
M. K.: Ja jeszcze duży nacisk kładę na edukację. Na przykładzie mojego obecnego zespołu zobaczyłam wyraźnie, że to działa. Warto czytać i wymieniać się książkami. Stworzyliśmy biblioteczkę, kupiliśmy sporo książek. Dziewczyny wymieniają się nimi, dyskutują, dzielą się wiedzą, którą z nich pozyskują. Jeżdżą też na różne szkolenia. I zaczął się ruch w interesie. Jedna wspiera drugą. Dzieje się to, o czym mówi Dorota. One zaczęły sobie wzajemnie dobrze życzyć i cieszyć się swoimi sukcesami. Nie ma zazdrości. Wierzą, że dużo zależy od nich i że nikt za nich ich życia nie zmieni. Potrzeba chęci, woli, zaangażowania i dyscypliny. 
D. W.: Na prostych przykładach warto to wyjaśnić. Kiedy przychodzi nowa dziewczyna do zespołu, trzeba ją po prostu przygarnąć, pomóc jej. Nie czekać, aż się potknie. Nie czekać na jej pierwsze niepowodzenie, tylko powiedzieć: „Nie wiesz czegoś, przyjdź do mnie, siedzę obok, jestem pod telefonem, pokażę ci, co i jak”. To jest proste. Wydaje mi się, że kiedyś takiej wzajemnej życzliwości, nie tylko kobiet wobec kobiet, ale w ogóle ludzi wobec ludzi, było dużo więcej. Teraz wszyscy patrzymy na siebie trochę jak na wrogów. Ten podział, który zaistniał w Polsce, jest także tym, co dzieli nas w pracy. Nie możemy tak myśleć o współpracownikach. 

POTRZEBA PRZYNALEŻNOŚCI DO GRUPY

W pracy na co dzień, ale też w ogóle w biznesie, potrzebujemy poczucia przynależności, chcemy budować społeczność, być jej częścią. Jednak jak to jest możliwe, tak w pełni? Czy możemy w świecie zawodowym liczyć na bezinteresowne wsparcie i solidarność?
D. W.:
Żebyśmy mogli poczuć, że przynależymy do grupy, w miejscu pracy musi być dobra atmosfera. Jeśli wychodzisz do pracy i chce ci się rzygać, bo wiesz, że idziesz do miejsca, którego nie lubisz, w którym ludzie są nieżyczliwi, a rzeczy, którymi masz się zajmować, nie są ci bliskie, nigdy nie będziesz się w tej pracy dobrze czuła. Jeśli zespół wzajemnie się wspiera, wspólnie odnosi sukcesy, wspólnie przeżywa porażki i czujesz, że są w nim ludzie, którzy są ci życzliwi, to chętnie dołączysz. Wtedy wiesz, że w zawodowych sytuacjach, kiedy np. zaproponują ci awans, nie usłyszysz: „Nie bierz tego, po co ci to”, tylko: „Weź to, pomożemy ci, będziemy stać za tobą murem, nauczysz się”. Myślę, że niezwykle dużo zależy od atmosfery miejsca pracy. Dużą rolę w jej tworzeniu mają liderzy.
M. K.: Ale ma w tym też udział każdy z nas. Sam lider może się starać, ale w pojedynkę dobrej atmosfery nie zbuduje. To zadanie każdego z nas. Ma znaczenie to, czy jesteś wyspana, z jakim nastawieniem idziesz do pracy, czy dbasz o swoje zdrowie – to wszystko jest ważne. Wspólnie jesteśmy do tego zobowiązani. Każda z nas idąc do pracy, mierzy się też ze swoimi prywatnymi problemami, ale staramy się nie przenosić tego na zespół.
D. W.: To prawda. Kiedy mówimy o wspólnocie, to trzeba podkreślić, że każdy ma w niej te same obowiązki. 
 


BUDOWANIE ZESPOŁÓW

Mówiąc o wsparciu w miejscu pracy, nie sposób nie poruszyć tematu budowania zespołów, dobierania sobie współpracowników, budowania z nimi dobrych relacji. Jakimi zasadami się kierować, żeby mieć wokół siebie ludzi, na których możemy polegać, zwłaszcza w trudnych sytuacjach?
D. W.:
Przyjmując pracownika do zespołu, bierzemy pod uwagę jego kwalifikacje i doświadczenie albo brak kwalifikacji, bo np. wybieramy kogoś zupełnie świeżego i będziemy go kształtować. Dla mnie najistotniejsza w budowaniu zespołu jest różnorodność. Jeśli będziemy dobierali tylko tych, którzy myślą tak samo jak my, wówczas nic kreatywnego, nic dobrego w tym zespole nie powstanie. Nie wybierajmy pochlebców, ugodowiczów, którzy tylko nam potakują. Żeby stworzyć dobry zespół, potrzebujemy różnych perspektyw, różnych stylów myślenia. Współczesny świat wymaga różnorodności i zespoły, które są różnorodne wiekowo, płciowo, pod względem doświadczenia i każdym innym mają dużo większe szanse na sukcesy ekonomiczne niż zespoły jednorodne. Trzeba patrzeć na zespół jako całość i dobierać do niego osoby, które współgrają podobną energią, mają osobowość, która będzie ten zespół uzupełniać. Niezwykle istotna jest, moim zdaniem, pozytywna energia. Jeśli z człowieka bije pozytywna energia, czujesz, że ma chęć do życia, do pracy, do eksperymentowania, do pracy w grupie, to on powinien się w zespole znaleźć. Żeby zespół się lubił, musimy też patrzeć na wzajemne zależności i na to, czy nowemu człowiekowi uda się w ten zespół wpasować, czy nie. Samotnikowi, outsiderowi może być trudno funkcjonować w grupie, która pracuje zbiorowo. Myślę, że ważną cechą jest otwartość: na nowych ludzi, na zmiany, na to, że pracujemy wspólnie, na wszelką inność. Wybierajmy ludzi otwartych. Tak teraz musimy budować zespoły. Jestem przekonana, że różnorodność w myśleniu, doświadczeniu jest rzeczą podstawową.

WEWNĘTRZNA MOTYWACJA

Poniedziałek 8.00 rano, na poczcie kilka pilnych wiadomości, na „tu i teraz”. Zaraz spotkanie, na które nie zawsze się uda przygotować tak, jak byście chciały. Jesień i przygnębiające szare dni nadchodzą wielkimi krokami. Przed Wami kolejna służbowa podróż. Zdarza się Wam zastanawiać: co ja właściwie robię i czy w ogóle do czegoś się nadaję? Skąd czerpać siłę i motywację w sytuacji, kiedy wszystko nas przytłacza, mało co sprzyja, a lista pilnych zadań stale się wydłuża?
D. W.:
Ja zawsze mam motywację i zupełnie nie rozumiem tego problemu z jej brakiem. Rozumiem, że ktoś jest chory, ma np. depresję i może nie mieć motywacji. Natomiast ja budzę się z motywacją. Mam zawsze listę zadań. Mam też plan na odpoczynek, gdy tylko wykroję kilka wolnych dni. Ja się sama nakręcam, jestem perpetuum mobile i nie muszę szukać motywacji. Myślę jednak, że można jej szukać w książkach, można też w innych ludziach. Najczęściej chyba drugi człowiek i jego historia są dla nas najlepszą motywacją. Rozumiem też, że dla kogoś motywacją może być po prostu forsa. Dla mnie jest nią realizacja celu i sama przyjemność pracowania. W moim życiu, poza rodziną, najistotniejsza jest praca. Bez pracy bym umarła, po prostu życie nie miałoby najmniejszego sensu. Motywuję się także tym, że się nagradzam. Za wykonanie zadania, odhaczenie zadań z listy, za zrobienie czegoś w czasie, który sobie wyznaczyłam, nagradzam się różnymi przyjemnościami. Warto to robić samemu, nie czekając na innych. Warto być dumnym z tego, co się zrobiło. Myślę, że potrzebny jest również pewien rodzaj dyscypliny, którą trzeba sobie narzucić. Nikt nas nie kopnie w tyłek tak skutecznie jak my sami. Warto od siebie wymagać. Oczywiście każdemu zdarza się gorszy dzień, natomiast to, że mamy jesień, jest dla mnie argumentem gównianym. 
M. K.: A ja wewnętrzną motywację czuję, gdy do mnie Wellman zadzwoni (śmiech), od razu wtedy biorę się do pracy. 
D. W.: A widzisz! Jak mówiłam, motywację mamy w drugim człowieku. Czasami jeden telefon wystarczy.
M. K.: Zwłaszcza gdy Dorota zadzwoni rano. Ma moc. Ostatnio dała mi takiego kopniaka przez telefon, że się od razu wyprostowałam. Ale mówiąc tak całkiem serio, mam coś takiego, że jeśli ludzie dzwonią do mnie z pozytywną energią, to chce mi się więcej. A jeśli jeszcze ktoś zadzwoni i powie, że moje działania na coś się przekuły, to motywuje mnie najbardziej. Wielką motywację daje mi także spełnianie ludzkich marzeń. Spełnienie czyjegoś marzenia najbardziej mnie unosi. Ale tak naprawdę mam podobnie jak Dorota. Mnie nie trzeba motywować, sama siebie motywuję, sama siebie nakręcam. Motywują mnie też ludzie wokół mnie –
jeśli oni się rozwijają, to ja się rozwijam dzięki nim. To mnie zawsze nakręca pozytywnie. 

AUTENTYCZNOŚĆ

Konieczność sprostania oczekiwaniom w pracy kontra bycie autentyczną. Często jesteście w biegu, gonicie za realizacją celów, z którymi przecież nie zawsze identyfikujecie się w 100%. Jak być w tym wszystkim autentycznym, umieć zatrzymać się i powiedzieć STOP?
M. K.:
To jest pytanie chyba nie do końca do nas, bo my jesteśmy z Dorotą zawsze autentyczne. Nie robimy nic wbrew sobie. Umiemy powiedzieć: „Stop, to nie nasza bajka”. Tak myślę. Nie potrafiłybyśmy działać wbrew sobie. Ani ja, ani Dorota nie potrafimy kłamać. Od zawsze uważam, że warto mówić wprost, nawet swojemu szefowi, że nie będziemy w stanie czegoś zrobić, bo w to nie wierzymy, a tym samym nie będziemy w 100% zaangażowane. Ja tak mam. Poza tym na mojej twarzy zawsze widać, że coś mi nie gra, że się z czymś nie zgadzam. Staram się być autentyczna, uczciwa wobec siebie. Nie pamiętam sytuacji zawodowej, w której miałabym coś udawać. Sądzę, że człowiek autentyczny jest bardziej wiarygodny i lepiej wykonuje swoją pracę. Znając swój zespół, nie polecę komuś, by występował publicznie, kiedy wiem, że się do tego zupełnie nie nadaje albo źle się z tym czuje, a kogoś, kto się stresuje podczas rozmów z gośćmi, nie zaplanuję do pracy w recepcji hotelowej. Wierzę, że dobry lider zna swoich pracowników i potrafi wydobyć z nich, co najlepsze. Gdy pracują w zgodzie ze sobą, wykonują swoje zadania śmielej i są zadowoleni.
D.W.: Wchodząc do zespołu, nie możemy odgrywać jakiejś roli. Jeśli na początku pokażemy swoje demo, to, jacy jesteśmy fantastyczni, wyjątkowi, a potem się okaże, że wcale tak nie jest, będzie rozczarowanie. Zdarza się, że ludzie robią tak w związkach i to się nigdy nie sprawdza. Proponuję postawić na autentyczność i wejść do zespołu, nikogo nie udając. Myślę też, że w autentyczności najważniejsza jest cywilna odwaga. Jeśli ktoś całe życie się boi, jest potakiwaczem, schlebiaczem, człowiekiem, który nigdy nie przyzna, że ma odmienne zdanie, w nowym zespole może albo bardzo szybko awansować, albo bardzo szybko przestać w nim istnieć. Jeśli jesteśmy prawdziwi, nie robimy zawieruchy tylko po to, żeby zrobić zamieszanie, a odważnie mówimy o tym, co nas boli w zespole lub co się nam nie podoba w kontaktach z przełożonymi – to bardzo dużo zyskujemy. Ludzie cenią sobie ludzi autentycznych i wyczuwają to od razu. Wiedzą, że ktoś, kto jest pasjonatem czegoś, o czym z zaangażowaniem opowiada, po prostu taki jest. Wiedzą, kto jest naturalnym przywódcą grupy, i gdy będzie trzeba o czymś zadecydować, wszyscy natychmiast się do niego zwrócą. Wypchną do przodu tego, który mówi odważnie za nas wszystkich. Liczy się wyłącznie autentyczność. Trzeba zatem przestać się bać mówić o tym, co nas uwiera lub co nas cieszy. 

ODWAGA

Czy odwagi do stawiania czoła problemom można się nauczyć? Czy to jest coś, z czym trzeba się urodzić? Jak być odważną i nie bać się mówić NIE? Jak być asertywną i podejmować odważne decyzje zawodowe, które czasem zmieniają nasze życie o 180 stopni?
M. K.:
Dla mnie odwaga głównie łączy się z ciekawością. Bo na czym ona polega? To chyba podejmowanie ryzyka związanego z decyzjami, zmianami w życiu. Trzeba być ciekawym tego, co nam to przyniesie. Warto być odważnym, bo warto korzystać z życia. Jestem tego dowodem. Wyjechałam z Poznania. Byłam bardzo ciekawa tego, co mnie czeka na „szwajcarskiej” wsi w Gródku nad Dunajcem w Heron Live Hotel, kilkaset kilometrów od domu. I dziś jestem bardzo szczęśliwa, że zaryzykowałam i zmieniłam swoje życie o 180 stopni. Są gorsze momenty, ale jest bardzo dużo szczęśliwych, pięknych. Nauczyłam się wielu nowych rzeczy. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym nie spróbowała. Wiem już, że czasami warto wywrócić swoje życie do góry nogami, chociażby po to, żeby lepiej poznać siebie, zmienić perspektywę, spojrzeć na swoje życie z innej strony. Mnie odwaga kojarzy z chęcią poznawania nowych rzeczy. Namawiam wszystkich do bycia odważnym. Trzeba oczywiście sprawdzać to nowe i nie rzucać się w nie na oślep, ale czerpać z życia, ile się da, i zamiast narzekać – próbować, zmieniać, szukać rozwiązań. 
D. W.: Wydaje mi się, że odwagi nie da się nauczyć. To jest cecha, którą się po prostu ma. Już w przedszkolu są dzieciaki, które odważnie powiedzą, że one teraz będą tańczyć, kiedy wszystkie inne będę chciały kleić figurki z papieru. Ludzie odważni będą pytać, będą chcieli się dowiedzieć, będą protestować i nie będą w tej odwadze, nawet trochę szalonej, patrzeć na konsekwencje. To się ma albo się tego nie ma. Natomiast na pewno można się nauczyć asertywności. To teraz niezwykle ważna cecha, bo świat najchętniej by nas zajechał jak konia, do upadłego. Jeśli pozwolimy na to, żeby ktoś odbierał nam czas wolny, nie szanował naszej prywatności, dzwonił o godzinie 22.30, jakby wydarzył się kataklizm, bo nie dostał jakiegoś e-maila, krzyczał na nas lub stosował mobbing, skończy się to dla nas bardzo źle. W takiej sytuacji nie można być pokornym, opuszczać głowy i czekać na kolejne uderzenie, nadstawiać drugiego policzka. Asertywności trzeba się nauczyć. Trzeba umieć stawiać granice, bo świat jest bezlitosny. Bywa, że ludzie, którzy są przełożonymi, nie czują żadnych ograniczeń swej władzy i jeśli ktoś się temu podda, będzie cały czas wykorzystywany. Więc jeśli nie umiemy powiedzieć „nie”, naprawdę musimy się tego nauczyć. Nie pozwólmy na to, żeby ktoś wykorzystywał naszą słabość. 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI